WILD LIFE Maurycy Gomulicki / zaproszenie

Nowa Przestrzeń Sztuki oraz Bristol ART & Medical SPA serdecznie zapraszają na wernisaż wystawy WILD LIFE autorstwa Maurycego Gomulickiego w dniu 27 września (sobota) o godz. 16:00 do Hotelu Bristol ART & Medical SPA w Busku-Zdroju.

Maurycy Gomulicki (rocznik 1969) – artysta, projektant, fotograf, kolekcjoner i antropolog kultury popularnej. Ukończył Wydział Grafiki warszawskiej ASP (dyplom z grafiki warsztatowej z aneksem malarskim). Studia kontynuował na Universitat de Barcelona, w Nuova Accademia di Belle Arti w Mediolanie oraz w Centro Multimedia del Centro Nacional de las Artes w Meksyku. W latach dziewięćdziesiątych prowadził w miesięczniku Machina autorską rubrykę Rzecz Kultowa, przeniesioną później pod nazwą Od rzeczy na łamy magazynu Fluid. Był konsultantem i współautorem projektu ABCDF – słownik wizualny Miasta Meksyk (2000-2002). Szerokiej publiczności dał się poznać dzięki multidyscyplinarnemu projektowi Pink Not Dead! (Garash Galeria, Mexico City / CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa, 2006). Opublikował cztery albumy fotograficzne: Fúnebre (wspólnie z Jeronimo Hagermanem, Editorial Diamantina, 2006), W-wa (Fundacja Bęc Zmiana, 2007), Minimal Fetish (Leto, 2010) i Dziary (Zachęta, 2018). Intensywny kolor, eksplorowany tak w swoim potencjale witalnym jak w wymiarze socjo-kulturowym, jest istotnym elementem w jego twórczości. Zrealizował szereg obiektów i instalacji w przestrzeni publicznej: Pink Bridge (San Diego, 2008), Światłotrysk (Warszawa, 2009), Color Cube (Wrocław, 2010), Obelisk (Poznań 2010), Widmo (Bruksela, 2011), Fantom (Lublin, 2011), Totem (Open’er, Gdynia, 2012), Relax & Luxus (Sopot, 2012), Bestia (Kraków, 2013), Melancholia (Tarnów, 2013), Muchomory, Obelisk, Piramida (Kraków 2014-15), El-Iksir Elbląg, 2014, Ślizg (Warszawa, 2015), Fryga (Szczecin, 2015), Living Sugar (Poznań 2016), Kalina (Warsaw, 2016), Mezzoforte (Kraków, 2017) i El Sol (Katowice, 2024). Jako rzeźbiarz pracuje w szerokiej skali – począwszy od realizacji monumentalnych po rzeźbę kameralną. Związany z warszawską galerią Leto.

Wild Life
Podobnie jak szereg innych moich projektów fotograficznych „Wild Life” jest serią realizowaną na dużej przestrzeni czasu. Jej początki sięgają roku 2009 kiedy moją uwagę po raz pierwszy przykuł fenomen dzikich bestii nonszalancko spacerujących na szpilkach po ulicach wschodnio-europejskich stolic. Wyczulony na, wszechobecny w popkulturze, potencjał soczystego banału szybko uświadomiłem sobie, że moda na „animal print” jest uniwersalna i ponadczasowa. Ostentacyjne piękno leopardzich cętek i tygrysich pręg od lat uwodzi serca znajdując wyznawczynie i wyznawców, tyleż pośród rasowych, salonowych kociaków co i gospodyń domowych, a nawet co poniektórych krwawych dyktatorów. Warto wspomnieć, że nawet w naszej, nader zachowawczej w kwestiach estetycznych, krainie już w wieku XXVII husaria z satysfakcją przyozdabiała swe pancerze cętkowanymi skórami.
Przyroda pozbawiona jest wszelkich estetycznych zahamowań. Estetyka w naturze, choć zasadniczo utylitarna – spełniająca konkretne funkcje tyleż w rytuałach godowych co jako forma kamuflażu – eksploduje fajerwerkami form, wzorów i kolorów, które stanowią fundamentalne źródło inspiracji dla nieprzebranej rzeszy artystów. Od lat romansując z fetyszystycznym aspektem fotografii przyrodniczej i ja postanowiłem przyłączyć się do tego bezkrwawego safari. Pierwsze, świadomie zaplanowane, zdjęcia stanowiące realny początek tego projektu wykonałem w roku 2013 fotografując, obleczone w cętkowane rajstopy i buciki, nogi jednej z moich najwierniejszych modelek, wówczas szesnastoletniej Poli. W rezultacie powstało kilka specyficznych obrazów – para zgrabnych nóg wyłaniała się z powodzi zbóż i traw niczym fragmenty ciał dzikich bestii jakie możemy obserwować na zdjęciach wykonywanych w afrykańskiej sawannie.
Kilka lat później postanowiłem wrócić do tego projektu składając jednocześnie hołd urodzie złotej polskiej jesieni. Moje modelki, odziane od stóp do głów w panterki, wtapiały się powódź bursztynowo-miodowych liści. W przeciwieństwie do wcześniejszych “neonowych” zdjęć zamiast radykalnie odcinać figurę od tła, posłuszny zasadzie mimikry, starałem się budować obrazy w których zmysłowość ciała ujawnia się dopiero za drugim czy trzecim rzutem oka. Połowiczne ukrywanie erotycznej atrakcyjności jest przecież jednym z elementarnych kodów kunsztu uwodzenia. Początkowo fotografowałem całe sylwetki aby stopniowo skupić się na portrecie. Portrecie – wypada dodać – szczególnym, bo odkrywającym, jeżeli w ogóle, to jedynie niewielki fragment twarzy. Jednocześnie podziw dla elegancji kobiecych kształtów stopniowo ustąpił fascynacji dzikim potencjałem soczystych warg, białych kłów i giętkich języków. Po fazie „bestialskiej” nastąpił kolejny zwrot: w czasie moich pielgrzymek do ciuchlandii zdobyłem ogromną kolekcję apaszek. Połączenie radykalnego, i kontrowersyjnego w kategorii „dobrego gustu”, piękna leopardów ze szczególną niewinnością jaką implikuje otulająca głowę chusta wydało mi się szalenie atrakcyjne. Motałem więc na kształtnych główkach kolejne jedwabie i wiskozy – raz prowincjonalnie, kiedy indziej na modłę włoską. Nie bez znaczenia było tu wspomnienie mojej mamy z okresu jej młodości – wizja Polki przemykającej się przez wiosenny deszcz w cienkim płaszczyku z chusteczką na głowie. Na niektórych zdjęciach zacząłem mnożyć apaszki, wdzięczne główki oblekałem dropiatymi pończochami – w rezultacie w repetytorium moich bohaterek obok swojskiej dziewczyny, niesfornej elegantki czy dzikiej bestii pojawiła się też nieodgadniona Sybilla – pozbawiona twarzy tajemnicza wróżka, wyrocznia – postać mitologiczna, senna zjawa, bohaterka książek i gier fantasy.
Jak już wspomniałem na tym etapie wszystkie zdjęcia wykonywałem jesienią. Następnym przełomowym momentem było spotkanie z budzącą się do kwitnienia rajską jabłonią na Kępie Potockiej. Po raz kolejny sfotografowałem przy niej, bujną już dojrzałym, dwudziestokilkoletnim ciałem Polę. Ponieważ foty wyszły prima sort z rozkoszą postanowiłem rzucić się z leopardami na wiosnę. Jednocześnie okazało się, że uniwersum cętek bynajmniej nie ogranicza się się do tradycyjnej gamy – wieszaki w sklepach ociekały kolorem – a ja przecież nie wypadłem sroce spod ogona: jak fiolet to bzy, czerwień rododendrony, żółć – ależ proszę – forsycje. Myślę, że projekt powoli zmierza ku finałowi – mam nadzieję na dużą wystawę, póki co ostrzę sobie ząbki na Zimę – śnieżnych panter jest ci u mnie dostatek.
Większość zdjęć wykonana została w warszawskich krzakach choć w miarę upływu czasu zacząłem zabierać ze sobą kolejne, zdobyte w czasie łowów w lumpexach, stroje na bliższe i dalsze wojaże, zawsze licząc na nieoczekiwane kondycje przyrody i szansę na dokonanie kolejnej fuzji pomiędzy pięknem ludzkim i nieludzkim. Jeżeli jakiś krytyk miałby kiedyś napisać coś o tym projekcie chciałbym, żeby zaczął od tego że „autor łączy w nim swoje fetyszystyczne obsesje z umiłowaniem dla rodzimej przyrody”.
Aga, Kasia, Karla, Karolina, Julia, Luda, Maria, Marianna, Marysia, Mirella, Ola, Pola, Yutsil, Zosia – dziękuję za oddanie i zaufanie – bez Was ten projekt nie byłby możliwy.
Maurycy Gomulicki